Dzisiaj chciałam się z Wami podzielić pewną historią, która nie jest przypadkiem odosobnionym, a jednak bardzo mnie poruszyła.
Historia ta dotyczy pewnej kobiety, która przez całe życie szła bardzo odważnie do przodu. W pracy osiągnęła wysokie stanowisko jako szefowa finansów. Zawsze zorganizowana, poukładana, wszystko dopięte na ostatni guzik. Nic, absolutnie nic, nie mogło być poza jej kontrolą.
Jednak pod tą skrywaną zbroją ukrywała się mała delikatna dziewczynka, która bardzo pragnęła miłości i przytulenia. Jednak życie jej nie szczędziło. Kolejny nieudany związek, kilka ucieczek, prawie spod ołtarza. Kiedy się z nią rozmawia, przykuwa uwagę, to, że jest bardzo ugrzeczniona – przepraszam, że nie zwróciłam uwagi na…, przepraszam za spóźnienie, przepraszam za to, że przepraszam…
Taka „prymuska” i bardzo, bardzo kulturalna.
A w środku? W środku wyje z bólu. Nie pozwala sobie odpuścić, nie pozwala sobie na chwilę słabości, na chwilę relaksu. Ciało zaczyna się buntować i pokazuje – hej zajmij się mną. Tutaj masz kolejnego guza, a tutaj pojawiają się inne zmiany!
Zatrzymaj się na chwilę i spójrz na mnie!
Dlaczego o tym piszę?
Dlatego, że takich kobiet jest dużo, dużo więcej. Takich, dla których poprosić o pomoc, to jak pobrudzić się, to jak poniżyć się lub odsłonić swój miękki i delikatny brzuch i pozwolić się zranić.
Osoby, które były wychowywane jako dzielne, takie które nie skarżą się na swój los, które są odpowiedzialne za siebie, swoje rodzeństwo i wielokrotnie za swoich rodziców, wyrastają na takie właśnie Zosie Samosie. W relacjach chłodne i zdystansowane, profesjonalne, aż do bólu, a w ciele…tylko napięcie, jakby cały czas musiały być czujne. Osoby takie nie pozwalają sobie na luz, wszystko ułożone pod linijkę, bardzo krytyczne wobec siebie, bardzo wymagające, czasami wręcz okrutne wobec siebie. Nie pozwalają sobie na momenty słabości. Zawsze trzyma fason i nigdy nie prosi o pomoc, bo nawet nie wie, jak to się robi.
Cofając się do dzieciństwa takich osób, często możemy zauważyć, że już jako małe dziewczynki musiały być dzielne. Może codziennie musiała prowadzić młodsze rodzeństwo do szkoły lub / i przedszkola. Może miała obowiązek gotować dla rodzeństwa. Może jak rodzice wracali z pracy, kazali jej się opiekować młodszym rodzeństwem, bo oni sami byli zmęczeni lub mieli swoje zajęcia, żeby nie zwariować.
Ale, czy ktoś pytał tą młodą damę, czy ona nie potrzebuje wyjść ze znajomymi, żeby nie zwariować? A może po szkole musi się uczyć, zamiast zajmować się siostrą czy bratem albo chorym rodzicem?
I tak jak nasze babki czy matki, które musiały dźwigać ciężar obowiązków domowych, a później domowych i często zawodowych, godzić jedno z drugim, bo mąż na wojnie, albo w pracy za granicą, albo po prostu niedostępny i nie można było na niego liczyć.
Tak, to kobiety ogarniały cały ten bajzel.
Tak też nam, kolejnemu pokoleniu kobiet mówiono – dasz radę! Jak ja dałam radę, to ty też dasz radę itd.
Tylko wówczas nikt się nie zastanawiał jakie niesie konsekwencje, taka postawa kobiety odważnej, która radzi sobie ze wszystkimi obowiązkami.
Oczekiwania społeczne wobec kobiet i presja bycia odważną
Uważam, że nadal pokutuje stanowisko i oczekiwanie społeczne, że kobiety powinny być silne i odważne, mają sobie radzić z trudnościami i nie okazywać słabości.
Te kobiety, które są postrzegane jako silne, często nie otrzymują wsparcia, którego potrzebują, ponieważ innym ludziom może wydawać się, że nie potrzebują pomocy, ponieważ same sobie poradzą. Potencjalny skutek? – wyczerpanie emocjonalnego i psychiczne. Choroby somatyczne, depresje.
Kobiety, które zostały wychowane na te silne, często odczuwają niemoc proszenia o pomoc.
Bo przecież zawsze sobie radziła. Lepiej, czy gorzej, ale jednak.
Co się dzieje z wrażliwością takich kobiet? Jest głęboko schowana, bo ona tylko przeszkadza, a nawet może wkurzać.
Bo przecież tu jest potrzebna mocna zbroja, żeby iść przez życie. Nie czuć bólu, zmęczenia, tęsknoty za bliskością, czułością. Smutne jest to, że dopiero moment, kiedy jednak życie da nam po d.., kiedy przyjdzie choroba, kiedy już naprawdę nie mamy siły i dopada nas depresja, zaczynami (nie zawsze) zastanawiać się o co chodzi. Zaczynamy drążyć, szukać.
Niestety nie wszystkie sobie na to pozwalamy. Są też takie z nas, które będą się wściekać na chorobę i swoją niemoc w danym momencie, bo coś wymknęło się spod kontroli!
Nagle nie są one w stanie sprostać zadaniom stawianym przez życie. I co wtedy?
Mam takie poczucie i obserwacje, że kobiety nadal pozwalają wpędzać się w role opiekunki dla innych, tylko nie dla siebie, role siłaczki i Zosi Samosi.
Bądź dzielna, musisz być dzielna, dasz radę!
Stawia nas w pozycji tej, która dzielnie walczy. Nieważne jak silny wieje wiatr. Nieważne, że łzy same płyną z bezsilności. Ona idzie. Idzie, bo tak jej kazano. Bo zawsze dawała radę. Bo kiedyś opiekowała się chorym rodzicem lub była rodzicem dla młodszego rodzeństwa.
Na szczęście można znaleźć wyjście z tego labiryntu.
Dostrzeż, że bierzesz udział i walczysz w nie swojej wojnie, tylko ona jest czyjaś lub dla kogoś. Ale nie musisz być dłużej wybawcą, bohaterką, „dzielną dziewczynką”.
Zatrzymaj się i zastanów, czy:
- musisz reagować teraz, natychmiast?
- musisz zawsze być w gotowości, bo inni tego oczekują?
- jesteś jedyną osobą, która może się tym zająć?
- na pewno, to jest twoja odpowiedzialność, żeby zająć się tym lub kimś?
A teraz wyobraź sobie siebie jako małą dziewczynkę. Spójrz na siebie czule, jak tylko potrafisz. Sięgnij pamięcią do momentów, z którymi masz wspaniałe wspomnienia. Poczuj dużo miłości do tej małej dziewczynki. I teraz popatrz jeszcze raz na siebie i powiedz do swojej małej wersji siebie –
zasługujesz na miłość, zasługujesz na radość, zasługujesz by być usłyszaną, wolno Ci prosić o pomoc, masz prawo być wrażliwa i delikatna.
Zauważ co się w tobie pojawia, kiedy mówisz te słowa do małej wersji siebie.
Możesz czuć dyskomfort lub lęk, a nawet niechęć. Być może nawet nie uda ci się nawiązać z nią kontaktu. Tak może być. To jest ok na ten moment, tak może być.
Spotkanie ze swoją mała wersją siebie może wymagać czasu.
I to też jest ok. Nie zarzucaj sobie przypadkiem, że ci się nie udało.
No bo jak tak przez tyle lat nie miałaś dostępu do swojego wewnętrznego dziecka, to czas jest tutaj potrzebny, aby do niego dotrzeć.
Możesz wizualizować sobie tą drogę do swojej małej wersji siebie. Możesz też skorzystać z pomocy terapeuty, czy coacha.
Pamiętaj, że wolno Ci prosić o pomoc!